niedziela, 9 lutego 2014

rozdział 8



Z  Itachim trenowałam od ranna do wieczora. Dzień w którym mamy się włamać do korzenia zbliżał się nie ubłaganie. Co tydzień wszyscy się zbieraliśmy i omawialiśmy plan. Nie czułam się na to gotowa, mimo tego że Itachi zdążył mnie wielu rzeczy nauczyć. Bardzo się bałam, że coś się nie powiedzie albo Tsunade mi nie nie wybaczy. Nie miałam żadnych wiadomości na temat moich bliskich, tak bardzo chciałabym ich ujrzeć. Listy gończe były dalej wysyłane a drużyny Anbu  próbowały mnie wyśledzić, bez skutku. Stałam wycieńczona trzymając w ręce kunai. Patrzałam w kierunku czarnowłosego, który również walczył z nie równym oddechem.
Ruszył w moim kierunku, sparowałam atak a z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Staliśmy w bezruchu, a z naszych ust wydobywała się para zimnego powietrza. Nie odrywaliśmy od siebie wzroku, czułam jak moje ciało trzęsie się z zimna a mięśnie krzyczą z bólu.  Nasze twarze dzieliło parę centymetrów, resztkami sił odepchnęłam go i odskoczyłam na pewną odległości składając pieczęcie. On idąc za moim przykładem zaczął składać dobrze mi znaną pieczęć, nim się obejrzałam w moim kierunku zaczęła lecieć wielka kula ognia. Kończąc pieczęcie odpowiedziałam na jego atak wielkim wodnym smokiem. Kiedy dwa żywioły się zetknęły powstała mgła, przez którą ledwo cokolwiek było widać, wykorzystując to stworzyłam klona który zaczął biec w kierunku Itachiego. Zmęczona  patrzałam jak mój klon zmaga się z przeciwnikiem. Klęknęłam na jedno kolano opierając się jedną ręką o ziemie. Spojrzałam w kierunku Itachiego w tym samym momencie w którym  przebił mojego kolona na wskroś, wykorzystując chwile z ziemi wynurzyły się olbrzymie kłącza mknące w kierunku czarnowłosego. Nie mając siły się podnieść patrzałam jak kłącza próbują  go uchwycić.  Zwinnie odskoczył  i użył katonu.
Nie mam już chakry, pomyślałam. Itachi  jakby czytał mi w myślach wyłączył sharingan i ruszył wolnym krokiem w moim kierunku. Opuściłam wzrok na ziemie próbując oddychać normalnie.
Stanął przede mną,  nie musiałam ponosić wzroku czułam że patrzy na mnie.
-Wstań.
Nie zareagowałam, dalej wbijałam oczy w brudny  roztapiający się już śnieg. Widząc że nie zamierzam się ruszyć zaczął się oddalać w kierunku kryjówki, zrezygnowana opadłam na ziemie. Ciemnooki przystanął i odwróciły się w moją stronę, jednak było mi to w danej chwili obojętne.
-Powinienem cię teraz tutaj zostawić, powiedział chłodno idąc w moją stronę.
- Na zimnym brudnym śniegu, żebyś umarła z zimna albo żebyś miała nauczkę i w końcu dała z siebie więcej,
- Staram się, wychrypiałam siadając.
-Za mało! I ty masz bronić wioski chyba się pomyliłem co do ciebie, rozzłoszczona spojrzałam na niego spod byka.
-Tak ja! Wiem że nie jestem silna ale trenuje z tobą!! Staram się ile mogę. Dzięki tobie  zdążyłam już się trochę nauczy, więc nie mów że za mało się staram! Widząc w jego oczach kpinę zapominając o zmęczeniu wystrzeliłam do góry stając na równe nogi.
-To udowodnij to, powiedział wyzywająco. Udowodnij że jesteś warta m......,nie dokończył zaserwowałam mu swojego prawego sierpowego.
-tylko tyle, zapytał drwiąco wcierając usta.
Nie czekając na kolejne zachęty zaczęłam go okładać pięściami. Niestety chwycił  i wykręcił mi ręce, po czym wypluł krew na ziemie.
-Tym raczej mnie nie powalisz. Stwierdził szyderczo się uśmiechając.
-Ale tym tak, oznajmiłam wściekła po czym kopnęłam go w jego interes, znieruchomiał a jego uścisk zmalał. Wykorzystując sytuacje wyrwałam się  a on upadł trzymając się za swojego przyjaciela.
- lekcje o zagrywkach poniżej pasa możemy już sobie podarować, wychrypiał wstając po woli.
Ignorując jego komentarz  ruszyłam szybkim krokiem do pokoju zostawiając go.
godzinę później.............
Stałam przed zaparowanym lustrem  w samym ręczniku. Ręką przetarłam powierzchnie lustra, po czym spojrzałam na swoje obrażenia. Od jakiegoś czasu niepokoiła mnie pewna rzeczy. Dotknęłam rany na policzku, która szybko zaczęła się zaklepywać, zostawiając po sobie jedynie różowy ślad. Mimo tego że była świetnych medic-ninja to nie mogłam sprawić że samoistnie moje rany się  goiły, a co najważniejsze nie traciłam przy tym automatycznym  leczeniu chakry, wręcz przeciwnie. Chakra zaczęła  się  zacznie szybciej niż wcześniej  regenerować. To nie było normalne, nikomu o tym nie powiedziałam bo komu?? W koło mnie znajdywali się sami mordercy, którzy albo by to wykorzystali do jakiś celów, albo by chcieli się mnie pozbyć.
Odrywając wzrok od lustra sięgnęłam do półki po bandaże by ukryć ten fakt, ponieważ powiedzenie że wyleczyłam się za pomocą chakry nie wchodziło w rachubę, w końcu  zużyłam całą chakre podczas treningu.
Uchiha nie był głupi.
Szkoda, pomyślałam było by prościej.
Przed wyjściem z łazienki ubrałam się. Itachi stał do mnie tyłem bez koszulki próbując zabandażować ranę na klatce piersiowej, patrząc  na jego marne wysiłki  pokręciłam z aprobatą głowę  i wyrwałam mu bandaż,  nie opierał się.
Powoli zaczęłam owijać  jego klatkę,  próbując zbytnio się nie zbliżać co w sumie wydawało się nie możliwe. Moja twarz prawie dotykała jego klatki, kiedy przekładałam bandaż z jednej ręki do drugiej. Czułam jego ciepło, jego zapach i jego uporczywe spojrzenie, jak najszybciej chciałam  od niego uciec albo co gorsza przytulić pokręciłam głową chyba świruje.
-Nie musiałaś tego robić. 
Dlaczego nie mógł po prostu podziękować jęknęłam w myślach.
-Ale chciałam,
Odwróciłam się i odłożyłam resztę bandaży na półkę.
-Nie liczę na żadne podziękowania, powiedziałam beznamiętnie.
Przez chwile ilustrował mnie wzrokiem,  po czym westchnął. Wyciągnął rękę w moją stronę dotykając mojego zabandażowanego ramienia. Zaskoczona bez zastanowienia chwyciłam go za nadgarstek.
-Co ty robisz? spytałam zdezorientowana
-Chce zobaczyć ranę wydawała się dojść głęboka, a wiem że nie masz jeszcze wystarczająco chakry aby ją uleczyć.
-Nie trzeba, powiedziałam odpychając jego rękę. Moje umiejętność medyczne nie polegają tylko na medycznym Jutsu! warknęłam
Wyminęłam go i ruszyłam w kierunku drzwi.
-Dokąd idziesz?
-Coś zjeść. Trzasnęłam drzwiami i ruszyłam krętym korytarzem w kierunku kuchni.
Nie patrząc na drogę zaczęłam poprawiać bandaż na nadgarstku, przez co po chwili poczułam jak zderzyłam się z kimś, nie zadowolona spojrzałam na owego osobnika. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to jego dzikie zielone spojrzenie, po czym spojrzałam na jego srebnę włosy.
-Kto ty? zapytałam zdziwiona, nie było to żaden z członków Akatsuki więc co on tu robił??
-Chyba kultura wymaga  żeby się najpierw przedstawić a potem pytać, odpowiedział perfidnie ilustrując mnie od dołu do góry. 
-Jun Asano powiedział wyciągając w moją stronę rękę.
-Co ty tu robisz? zapytałam ignorując ten gest, wzruszył ramionami zabierając dłoni.
-Ja tylko  przyszedłem po zapłatą, powiedział a w jego oczach zaświeciły się iskierki kiedy tylko wspomniał o pieniądzach. Przewróciłam zażenowana oczami, już chciałam go wyminąć kiedy chwycił mnie za ramię. Zagryzłam wargi licząc do trzech, próbując uspokoić dość już i tak zszargane dzisiaj nerwy.
-A ty?
-Co ja ? Zapytałam zdziwiona, na jego twarzy pojawił się grymas irytacji.
-Ja ci się po wyspowiadałem, teraz twoja kolej. Jak się nazywasz? Co tutaj robisz?
- A po co ci to ? Czy ważne jest to jak się nazywam czy co tu robię?
-Cóż jestem informatorem, zbieram różne informacje na różne tematy z tego w końcu żyje, powiedział szczerząc się w moją stronę.
Prychnęłam po czym wyrwałam się i znów ruszyłam ciemnym korytarzem.
-Zaczekaj! krzyknął za mną. Niechętnie odwróciłam się w jego stronę.
-A może ty potrzebujesz jakiś informacji? zapytał
-Nie mam pieniędzy odpowiedziałam od razu.
-A kto mówi o pieniądzach, odparł podchodząc do mnie
-Co powiesz na to że powiem ci to co chcesz wiedzieć za odpowiedzenie na kilka moich pytani, wiesz taka wymiana informacji, mrugnął zachęcająco 
-Dzięki ale nie skorzystam. Warknęłam dając mu znać iż tracę cierpliwość,
-Jak chcesz, jak zmienisz zdanie przyjdź powiedział wręczając mi  kartkę z adresem i odszedł.
Po chwili schowałam kartkę i dalej ruszyłam w kierunku kuchni.
Tak jak zawsze w jadalnie znajdowało się kilku członków. Próbując nie zwracać na nich uwagi weszłam do kuchni i zaczęłam przeglądać szafki w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
Po zrobieniu kanapek ruszyłam w stronę wyjścia co mi nie umożliwił pewien blondyn stojąc w drzwiach.
-Ktoś widzę zrobił się głodny, Zazgrzytałam niebezpiecznie zębami. No pięknie kolejny idiota, pomyślałam porządnie wkurzona.
-Możesz się przesunąć blokujesz przejście.
-A ty co taka dzisiaj nie w sosie? Zapytał dając mi przejść.
-Nie twój interes! Już wychodziłam z jadalni, kiedy chwycił mnie za ramie.
-Oh! Czyżby Uchiha cię już wytresował?! Zapytał opryskliwie,
-Co?
-To co słyszałaś, warknął wyrwałam się i spojrzałam na niego zła
-Po primo nie jestem psem żeby mnie trenować, secundo może nie chce mi się tracić czasu z takimi idiotami jak ty!
-No ciekawe skąd ta zmiana?
-Przestań, syknęłam chwytając się za głowę. Nie mam ochoty się z tobą kłócić.
-To ty zaczęłaś ja chciałem tylko z tobą pogadać. Spokojnie Sakura pomyślałam to tylko kolejny idiota.
-OK! Dobra moja wina, stwierdziłam odpuszczając 
Przez chwile zastanawiałam się czy mam pójść czy zostać. Itachi  kazał nie zadawać się z innymi członkami, z koleji jeślibym teraz zignorowała Deidare to by było tak jak powiedział.  Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na niego.
-Wiesz co? powiedziałam uśmiechając się w jego stronę. Spojrzał na mnie ze znakiem zapytania.
-Jest tu strasznie nudno. Ostatnio mówiłeś że zafundujesz mi tu jakieś atrakcje, więc jestem skora przyjąć twoją propozycje o ile jest jeszcze aktualna. 
-W takim razem za mną odparł ze entuzjazmem
Opuściliśmy pomieszczenie, po czym zaczeliśmy iść korytarzem.
-Co będziemy robić? zapytałam ciekawa
-Dowiesz się jak będziemy na miejscu, oznajmił naburmuszona przewróciłam oczami co niebieskooki skomentował śmiechem. Po paru minutach znaleźliśmy się  na dworze czując chłód zbliżającej się nocy zaczęłam pocierać marznące ręce. Spojrzałam zdziwiona na niebieskookiego, który zaczął ściągać płaszcz po czym narzucił go na mnie.
-Dzięki, burknęłam speszona
-Stój tu, nakazał w ciszy patrzałam na blondyna który po chwili stworzył wielkiego glinianego ptaka.
-Rozumiem że mam na niego wejść, odezwałam się wskazując na ptaka.
Przy pomocy blondyna weszłam na górę a po chwili byliśmy już w powietrzu. Mój wzrok krążył wokół lasu który rozpościerał się pod nami, lecz po chwili swój wzrok przeniosłam na niebo na którym można było zobaczyć ostatnie promienie światła słonecznego.
-Nie będziemy mieć problemów? Przecież może ktoś nas zobaczyć.
-Dopiero teraz się tym przejmujesz? zapytał rozbawiony,
- nie masz co się przejmować słonice zachodzi więc nikt nie powinien nas zobaczyć.
Niezbyt przekonana dalej podziwiałam piękny krajobraz, który mnie otaczał.
-dzięki
-Za co? zapytał zaskoczony blondyn
-że mnie od tego oderwałeś, oznajmiłam nie odrywając wzrok od krajobrazu.
-Czyżby Uchiha aż tak cię męczył? Zapytał rozbawiony
-No tak męczy mnie ale nie o oto mi chodziło. odpowiedziałam rozbawiona
-A o co ? 
-Powiedzmy że dawno se nie zrobiłam luźnego dnia. W kółko tylko knucie, intrygi, konfrontacje czasami mam tego wszystkiego dość.
-Więc czemu nie dasz sobie spokoju z tym wszystkim? Zapytał poważnie siadając obok mnie,
-Po prostu nie mogę oznajmiłam z westchnieniem
-Wiesz co? nie rozumiem dlaczego się tak poświęcasz czemu nie żyjesz własnym życiem? 
- Nie pytaj mnie czemu, bo sama nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu to czuje że muszę to zrobić, każdy obiera sobie jakiś cel do którego dążą bez warunkowo.
- I co? Twoim jedynym celem jest pozbycie się Danzo? A jak się go pozbędziesz to co dalej? Wrócisz do wioski i będziesz czekać na na starość aby umrze.
- Będę robić to co każdy shinobi, znów zaczne wykonywać swoje obowiązki.
-Ale zdajesz sobie sprawę że nie będzie już tak jak kiedyś? Chodziarz wyjdzie na jaw prawda to i tak nigdy ci do końca nie wybaczą to piętno zostanie ci na zawsze mimo wszystko.
Przez  jakiś czas lecieliśmy w ciszy a niebo zaczynało robić się coraz ciemniejsze.
-Uważaj będziemy za chwile lądować usłyszałam nad uchem, bez chwili namysłu chwyciłam się mocniej ptaka, po czym zaczęliśmy lecieć w dół lądując na  dużym klifie.
-Czemu wylądowaliśmy? Zapytałam stając obok niego, co chwila słychać było głośne uderzenia wody o blok skalny. 
-Spójrz oznajmił wskazując palcem w dół klifu.  Spojrzeć w dół natrafiając na piękny widok. Wielki księżyc odbijał się w tafli wody a w tle latało wiele pięknych świecący świetlików.
-I co sądzisz? Zapytał cicho uśmiechając się do mnie ciepło.
-że jest wspaniale. odpowiedziałam nie mogąc odwrócić wzroku. 
*chrzęst*
W mojej głowie zaświeciła się czerwona lampka. Zaniepokojona spojrzałam na Deidare.
-Załóż kaptur, poinstruował mnie po czym odwrócił się w kierunku lasu,
- Mamy towarzystwo, stwierdził niezadowolony
-Trzy osoby dwie silne chakry trzecia średnia co robimy? Wyjąkałam czując jak ogarnia mnie panika, zacisnęłam pięść próbując się uspokoić.
-Kuso! Ja odwrócę ich uwagę a ty biegnij do kryjówki. Pamiętaj że nikt nie może cię zobaczyć. Chwyciłam za kaptur i szczelnie zakryłam twarz, po czym zaczęliśmy wyczekiwać gości, którzy po za ledwie minucie wyłonili się zza drzew. 
Taka, cholera pomyślałam zaniepokojona jeśli oni tu są to...
Spojrzałam na Deidare czekając na jakiś znak.
Blondyn ruszył kilka kroków do przodu przekazując sekretnie gestem ręki abym ruszyła co z przyjemnością zrobię. Korzystając z tego że jest ciemno przebiegłam niezauważenie koło nich i ruszyłam w kierunku Akastuki. Niestety podczas mojej ucieczki stało się to czego się najbardziej obawiałam.
-Stój! usłyszałam złowrogi głos starego przyjaciela. Jak opętana zaczęłam mknąć przed siebie. Biegłam najszybciej jak tylko mogłam, nie wiem ile biegłam ale dalej słyszałam go za sobą, nie miałam pojęcia jak go zgubić. Zaczęłam biec w lewo, odwróciłam się za siebie co było błędem,  po chwili poczułam jak mocno ściska mnie za gardło przybijając do najbliższego drzewa. Przerażona spojrzałam na niego co i on uczynił. poczułam jak mocnym szarpnięciem ściąga mi kaptur.
-Sakura? Zszokowany patrzał na mnie swoimi czarnymi tęczówkami, przez chwile patrzeliśmy na siebie nie wiedząc co zrobić.
-co ty tu... urwał po czym upadł na ziemie nie przytomny zaskoczona spojrzałam przez siebie.
-Itachi wypowiedziałam jego imię przerażona ale widząc jego wściekłe spojrzenie umilkłam.
W pakowałam się w niezłe gówno...
-Nic nie mów rozkazał aktywując sharingana wycisz chakre i nie próbuj robić hałasu. 
-Co z Deidarą? Zapytałam chwytając go za ramie. 
-Martw się o siebie, lepiej żebyśmy z tond poszli, póki mój mały głupiutki braciszek jest nie przytomny,
Miał racje ale to moja wina nie powinnam zostawiać blondyna, ale nie mogę też zapomnieć o tym po co tu jestem. W ogóle nie powinnam zawierać z nikim żadnych wieź,  więc czemu to robię?  Powoduje to same problemy. Wyciszyłam chakre po czym ruszyliśmy.
Po cichu wślizgnęliśmy się do Akasuki udając się prosto do pokoju
-Nie pójdziemy powiadomić Peina? zapytałam będąc na miejscu
-Jeśli chcesz żyć zostaniesz tu i będziesz udawać że nic się nie stało. 
-Jak? Jak mam udawać że nic się nie stało? To kwestia czasu aż wszytko wyjdzie na jaw, odezwałam się histerycznym głosem. Twój braciszek nie jest już tym bezbronnym chłopczykiem co kiedyś, oznajmiłam cicho patrząc na niego.
-Deidara nie wróci cały i zdrowy jeśli w ogóle wróci. Odwróciłam się siadając na łóżko. Pein szybko się zorientuje że coś się stało.
- Jeśli Deidara wróci to nie powie prawdy, byłoby to dla niego niekorzystne.
- A jeśli nie?wykrztusiłam 
-Jeśli nie to tym lepiej, krzyżowaliśmy nasze spojrzenia a w moim gardle stanęła wielka gula. Zerwałam się z łóżka i weszłam do łazienki zamykając za sobą drzwi. Zaczęłam zrywać bezużyteczne bandaże, po czym oparłam głowę o brzeg umywalki.
Zamknęłam oczy, po czym zrobiłam trzy głębokie wdechy.
Jeszcze tylko 10 dni, pomyślałam w duchu dam rade. Muszę zdobyć tylko te papiery potem może się dziać co chce. Odkręciłam wodę po czym opłukałam twarz. Starając się już o tym nie myśleć wróciłam do pokoju i  położyłam się na łóżku. Mój wzrok powędrował w stronę ciemnookiego, który siedział jak gdyby nic na fotelu czytając książkę, przy świetle lampy naftowej.
Na chwile oderwał swój wzrok od książki i spojrzał na mnie.
-Przeszkadza ci światło, zapytał zamykając książkę.
-Nie, zaprzeczyłam oddając się objęcia Morfeusza.

czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział 2


Poranek nie zaliczał się do najpiękniejszych. Gotowa do drogi stałam we framudze drzwi, patrząc jak krople  deszczu uderzają o moją wyciągniętą  dłoni. Patrzałam jak krystaliczne krople spływają po mojej ręce pozostawiając po sobie mokre ślady. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, po czym ruszyłam na umówione miejsce spotkania.
Stanęłam w miejscu a deszcz zwiększył swą siłę. Czekałam może z minute może mniej, kiedy otoczyła mnie moja drużyna z już nałożonymi maskami, nie zwlekając założyłam swoją.
 -Kapitanie gdzie udajemy się najpierw? Zapytała się Yumii jedna z moich podwładnych.
-To łatwa misja nie powinna nam sprawić kłopotów, myślę że powinniśmy się rozdzielić. Jedna grupa pójdzie do pisaku, druga do chmur.
-Piąta nie byłaby zadowolona, powinniśmy...  
-Ja tu decyduje Bin! Odezwałam się ostro do chłopaka w masce w kształcie niedźwiedzia.
-I ja wezmę za to odpowiedzialności jeśli coś się wydarzy, dodałam już spokojniej. Nie usłyszawszy sprzeciwów kontynuowałam.
-Bin ,Yumii, Kenta wy idziecie do pisaku tu macie zwój, podeszłam do nich podając Yumii zwój.
-Za to Riku, Hiro i ja ruszamy do chmury, spotkamy się w tym miejscu punkt 11 za pięć dni zrozumiano?
-Tak jest ! Zadowolona rozejrzałam się po drużynie
-W takim razie życzę powodzenia, rzekłam uśmiechając się pod maską. Razem z moją grupą ruszyliśmy na wschód, na przodzie biegł Riku za nim ja i Hiro.
- W takim tempie powinniśmy dobiec za jakieś dwa dni, jeśli nie będziemy się zatrzymywać, stwierdziłam obserwując bacznie teren.
-O ile nikt nam nie przeszkodzi, dodał swoje trzy grosze Riku przewróciłam oczami przyśpieszając. Misja przebiegała spokojnie  co mnie cieszyło, bez odpoczynku biegliśmy całą noc i pół dnia. Mimo zmęczenia biegliśmy dalej, aż dobiegliśmy do bramy wioski. Przy bramie zatrzymała nas dwójka strażników. Po sprawdzeniu naszych dokumentów wpuścili nas do wioski.
-To jak teraz szefowo idziemy przekazać swój i wracamy, czy zostajemy na  jedną noc? Zamyśliłam się na chwilę.
-Bez sensu było by od razu wracać Riku. Dobiec na miejsce spotkania z resztą grupy zajmie nam nie całe 2 dni a mamy 3 dni do spotkania,więc nie ma potrzeby się śpieszyć. Hiro poszukasz jakiegoś taniego motelu, a ty Riku pójdziesz ze mną przekazać zwój.
Wraz z Riku ruszyliśmy do siedziby Raikage. Po przekazaniu zwoju ruszyliśmy do miejsca w którym rozstaliśmy się z Hiro, który już czekał na nas z nie cierpliwością podrzucając w dłoni klucze. 
-Dłużej nie można było, zapytał nie kryjąc poirytowania. Mając w głębokim poważaniu jego słowa, podeszłam do niego i zabrałam jeden z kluczy, po czym wszyscy udaliśmy się w kierunku hotelu.
Hotel nie należał do pięciogwiazdkowych, ale zapewniał podstawowe potrzeby co mi wystarczało.
Będąc już w swoim pokoju rzuciłam plecak na podłogę po czym upadłam zmęczona na łóżko.
Był już wieczór a mi nie chciało się spać, więc postanowiłam się przejść po wiosce.
Wioska jak wioska nie różniła się zbytnio od innych. Przechadzałam się po miejscowym straganie szukając jakieś rzeczy która by przyciągnęła moją uwagę. Dochodząc do końca straganów postanowiłam skręcić w wąską uliczkę. Zauważyłam nad swoją głową neon z nazwą obskurnego baru, postanowiłam wstąpić by  napić się   dwóch lub trzech kolejek. Od razu po przekroczeniu uderzył we mnie odór tego miejsca. Smród dymu tytoniowego i odoru taniego alkoholu aż szczypał w oczy. Nie zwracając na siebie uwagi usiadłam przy stoliku mało rzucającym się w oczy. Po jakiś paru minutach podszedł do mnie średniego wzrostu mężczyzna w żółtym i podziurawionym z powodu upływu lat fartuchu. Nie wyglądał  na  przyjaznego, ogolona głowa, wystający brzuch i żółte zepsute zęby. Jak najszybciej wysłałam go po 3 kieliszki wódki i szklankę soku pomarańczowego, który miał mi służyć za zapojkę. Czekając na swoje zamówienie rozejrzałam się po tej melinie. Często zdarzało mi się przychodzić w takie miejsca i to głównie w poszukiwaniu informacji, które były mi potrzebne do wykonania misji. W takich miejscach łatwo było zdobyć różne informacje, może dlatego jeszcze nie pozbyto się ich mimo licznych gwałtów, pobić czy morderstw no i oczywiści nielegalnych handlów bronią lub narkotyków. Przede mną pojawiły się trzy kieliszki z przezroczystym płynem i szklanka soku. Chwyciłam za pierwszy z brzegu kieliszek połykając szybko całą jego zawartość, po czym sięgnęłam po sok. Chwytając za kolejny jeszcze raz rozejrzałam się po barze a swój wzrok zatrzymałam na dwójce osób wchodzących do baru. Nie byłam w stanie stwierdzić płci danych osób z powodu ciemnych, długich płaszczy, które skutecznie chroniły tożsamość owych osobników. Nie zawracając sobie już nimi głowy chwyciłam za ostatni kieliszek popijając go resztką soku, po czym wstałam i ruszyłam w stronę wyjścia. Lekko przyćmiona alkoholem ruszyłam w stronę wyjścia z uliczki. Przeszłam może  trzy, cztery metry kiedy poczułam mocne uderzenie w kark, po tym była już tylko ciemność.  




środa, 5 lutego 2014

Rozdział 10

Zniecierpliwiona stałam pod dużym głazem czekając na dalsze polecenia, zerkając co chwila na zegarek. Widząc jak po raz kolejny wskazówka zegarka zatacza koło odwróciłam się do swoich towarzyszy pokazując im swoje niezadowolenie. 
-Długo jeszcze zamierzamy tu stać? Czekamy już z pół godziny, powiedziałam lecz jedyną odpowiedzi jaką otrzymałam był szelest liść, spowodowany podmuchem letniego powietrza. Spojrzałam kątem oka na Itachiego, który w milczeniu siedział pod drzewem.  Słysząc donośne krakanie nad sobą  spojrzenia na ptaka. Po czułam jak dostaje gęsiej skórki widząc jak  ptak siada na ramieniu Itachiego .  
- Zbieramy się, oznajmi wypuszczając ptaka. Bez zbędnych pytani ruszyliśmy w drogę.
Uważając aby się nie poślizgnąć biegłam pomiędzy Sasorim a Itachim.  Będąc  zaledwie sto metrów od muru wioski usłyszeliśmy wybuch.  Zaniepokojona spojrzałam  na wioskę. Oby nic poważnego się nikomu nie stało, pomyślałam przyśpieszając. Nie zauważeni przemknęliśmy do Konohy po czym zaczęliśmy przemierzać puste uliczki.
-w lewo! Ze ślizgiem skręciłam w pusty zaułek podbiegając do zamkniętej na kłódkę klapy od piwnicy.
- Odsuń się  wychrypiał czarnowłosy niszcząc  kłódkę.   Wszedł do środka aktywując sharingan.  Wślizgnęłam się za nim, ostrożnie schodząc na dół po schodach. Będąc na dole rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało normalnie, jak każda typowa stara piwnica. Ze znakiem zapytania spojrzałam na ciemnowłosego który widząc moje spojrzenie wskazał palcem  w prawo. Spojrzałam na wskazany obiekt, którym okazała się być studnia...
 Zdezorientowana podeszłam  chwytając za  brzegi pokrywy.  Z całej siły ją podniosłam,  po czym spojrzałam do środka.  Zadowolona zauważyłam metalową drabinę schodzącą w dół, już chciałam wejść  kiedy Itachi chwycił mnie za rękę przecząco kiwając głową. Odsunęłam się dając mu miejsce.
Na dole było ciemno i duszno. Na szczęście po chwili   ciemności rozświetlił blask licznych pochodni. Pomieszczenie w którym się znaleźliśmy  było ogromne. Podeszłam do drewnianych drzwi znajdujących się po drugiej stronie pomieszczenia. Nie czekając chwyciłam za klamkę  i weszłam do środka. 
Za drzwiami wił się długi  korytarz, sięgnęłam do kabury wyciągając mapę.
- Musimy teraz pójść wzdłuż, aż do końca korytarza i otworzyć przedostanie drzwi po lewej,  stwierdziłam uważnie ilustrując mapę. 
-W takim razie ty i Sasori idźcie dalej. Będę pilnować wejścia.  Nie zadowolona zgodziłam się po czym wraz z czerwonowłosym udaliśmy się dalej, będąc na miejscu Sasori za pomocą  chakry przekręcił zamek.  Całe pomieszczenie było wypełnione regałami na których znajdowało się niezliczone ilość zwojów.
-Chyba zajmie nam to więcej czasu niż myśleliśmy, odezwał się niestety musiałam się z nim zgodzić. Szukaj teraz igły w stogu siana pomyślałam załamana.
Sai
Gotowy do walki leciałem w kierunku epicentrum walki. Spłoszeni ludzie uciekali  szukając bezpiecznego miejsca. Zeskoczyłem z ptaka lądując na dachu zniszczonego już budynku. Nie wyglądało to ciekawie, trzech członków akatsuki stało nie daleko zniszczonego muru siejąc spustoszenie wokół siebie. Na ziemi splamionej krwią leżały ciała shinobi jak i cywili. Zniesmaczony  czując smród palących się ciał splunąłem na ziemie,  po czym ruszyłem do walki.  Sięgnąłem po zwój rzucając się na jednego z członków Aka.
Walka była zawzięta, lecz mimo wszystko szala zwycięstwa przechylała się na stronę wrogów. 
-Nie damy im rady kiedy są razem, krzyknąłem w stronę kakashiego który pojawił się przy mnie.
-Musimy ich rozdzielić  stwierdziłem.
- Ale jeśli to zrobimy dojdzie do jeszcze większych zniszczeni, odparł syn białego kła.
- Wioskę się odbuduje ale ludzi raczej nie wskrzesimy Kakashi! Przez dłuższą chwile analizował moje słowa po czym przytaknął.
-Masz rację i mam nawet pomysł.

Sakura
Przeszukując archiwum w trafiłam na wiele ciekawych łupów, myślałam iż znalezienie obciążających dowodów w tej wielkiej kupie papierów jest nie możliwe ale o dziwo jak dotąd szło dziwnie łatwo. Bacznie ilustrowałam zawartość każdego zwoju. Stałam właśnie przy jednym z ostatnich regałów znajdujących się przy ścianie.  Odwracając się niechcący zahaczyłam ramieniem o półkę przez co wszystkie zwoje znajdujące się na niej spadały powodując hałas.  Spojrzałam na Sasoriego, który patrzył na mnie morderczym spojrzeniem.  Czując się jak ostatnia łamaga burknęłam coś pod nosem po czym zaczęłam podnosić z podłogi zwoje.  Biorąc ostatni do ręki rzuciła mi się do oczu szczelina w ścianie. Zostawiłam zwoje i zaczęłam odsuwać regał.
-Co ty wyrabiasz! Słysząc przepełniony jadem głos mojego kompana momentalnie zastygłam. Wzięłam głęboki oddech, zignorowałam go po czym podeszłam bliżej ściany dotykając ją koniuszkami palców. Dotknąwszy szpary z całej siły pociągnęłam zrywając ze ściany tapetę.
-Drzwi? Zaskoczona sięgnęłam po mapę upewniając się czy rzeczywiście coś pominęłam ale nie rzeczywiście owe  pomieszczenie  nie zostało zaznaczone. Niepewnie otworzyłam drzwi powoli wchodząc do pomieszczenia, szukając rękoma jakiegoś włącznika. Napotkawszy palcami  zapaliłam światło rozglądając się po pomieszczeniu. Było to małe pomieszczenie w którym znajdowało się kilka półek ze zawojami. Chwyciłam pierwszy lepszy próbując go otworzyć. Niezadowolona zmarszczyłam brwi.
-zapieczętowane.
-Umiesz je rozpieczętować?
-Być może ale nie mamy czasu by to robić tutaj, stwierdziłam wyciągając z kabury zwój.
- Weźmiemy wszystkie, oznajmiłam rozwijając pergamin. Zaczęłam na nim układać po kolei wszystkie zwoje, po czym  przeszłam do pieczętowania.
Zadowolona wyszłam z pomieszczenia kierując się w stronę korytarza. Będąc już prawie u celu pomieszczeniem czymś wstrząsnęło tracąc równowagę chwyciłam się ściany. Co to do cholery było? 
-Musimy się śpieszyć.  Nie sprzeciwiając się ruszyłam biegiem wzdłuż korytarza. Kiedy z niego wybiegłam zaczęłam błądzić wzrokiem szukając ciemnookiego.
- Gdzie jest Itachi? Zdezorientowana spojrzałam na Sasoriego.
-Poszedł za pewne sprawdzić co ci gamonie znów spieprzyli,  odparł spokojnie mijając mnie szedł w kierunku wyjścia.  Jego słowa spowodowały że moje obawy stały się jeszcze większe. Najszybciej jak tylko mogłam  wspięłam się po drabinie, po czym wybiegłam na ulice w między czasie zarzucając na głowę kaptur.
-Czując powiem gorącego powietrza spojrzałam do góry. Ujrzawszy Itachiego na dachu budynku. Wskoczyłam do góry stając obok niego. Już miałam się go zapytaj co się dzieje, kiedy do moich uszu doszły krzyki i potężny smród. Niepewnie spojrzałam w tamtym kierunku. Przerażona patrzałam na ciemne płomienie Amaterasu zataczające pół okręg. Pochłaniające wszystko co znajdowało się na ich drodze. Przerażenie ustępowało dając miejsce co raz bardziej wzrastającemu gniewu.
-Co ty do cholery robisz! Nie widząc jakiejkolwiek reakcji ze strony Uchihy.  Rozjuszona zamachnęłam się z całej siły uderzając go w żebra, słysząc zgrzyt łamanych kości  skrzywiłam się. Widząc iż płomienie znikają odetchnęłam z ulgą. Chwyciłam za ramię  Itachiego nie zwracając uwagi na jego stan  i zaczęłam biec w kierunku  lasu, po chwili znikając w gęstwinie drzew. Będąc pewna iż oddaliliśmy się wystarczająco daleko puściłam  jego ramię.  Ściskając co chwila dłonie w pięści chodziłam w tą i z powrotem. Serce biło jak oszalałe a w płucach zdecydowanie  brakowało mi powietrza.  Zgięłam się wpół opierając dłonie o kolana.   Paznokcie boleśnie wbijały się w skórę pozostawiając po sobie czerwone ślady z których płynęły staruszki krwi.  Gdy świeża dawka tlenu dotarła do moich płuc po czułam lekką ulgę. Prostując się przetarłam ręką twarz natrafiając na mokre ślady świadczące o  łzach.  Zła ściągnęłam torbę rzucając  nią z całej siły o ziemie. Po leśnej ściółce zaczęły się toczyć porozsypywane zwoje.  Byłam tak zła, tak wściekła a na dodatek taka bezradna w tej chwili. Wszystko to co robiłam i wierzyłam wydawało się jedynie jedną wielką pomyłką.  Dlaczego nie zostałam w  wiosce z przyjaciółmi, tylko jak głupie dziecko zachciałam bawić się w bohatera?  Byłam tak głupia wierząc iż podpisując pakt z diabłem nie przyniesie to za sobą konsekwencji.  Słysząc zbliżającego się czerwonowłosego rzuciłam mu jednie przelotne spojrzenie.  Nie zważając na nich zaczęłam powoli pakować zwoje do torby. Widząc iż jeden się otworzył zajrzałam do niego. Rozwinęłam  go, po czym z niedowierzaniem ilustrowałam pusty pergamin.
-Musimy już ruszać.  Obudzona z letargu zwinęłam pośpiesznie pusty zwój chowając go, po czym bez słowa ruszyłam za nimi.